Już od jakiegoś czasu marzyła mi się lektura tej książki. Dlaczego? Ponieważ w XXI wieku, w dobie szybkiej i łatwiej pracy „Kliknij i zarób”, home office oraz koszów z owocami dostarczanych do corpobiur, zaczęłam zastanawiać się nad tym, jak to się stało, że jeszcze niedawno posada „służącej od wszystkiego” była spełnieniem czyiś marzeń.
Piszę „niedawno”, ponieważ autorka książki „Służące do wszystkiego” nie opowiada o czasach średniowiecza czy renesansu. Opowiada nam za to historie, które wydarzyły się 60, 70 czy 100 lat temu.
Książka rozpoczyna się rozmową kwalifikacyjną, jaką pani domu mogła teoretycznie przeprowadzić z kandydatką na służącą:
„- Czy masz kawalera?
– Ta, proszę pani.
– To bardzo dobrze. Cieszę się. Jak ma na imię?
Służąca z zakłopotaniem, wiercąc się, podaje imię.
– To ładne imię. Możesz mieć wychodne ze swym chłopcem w niedzielę.
– Dziękuje pani.
– Zosia, proszę pani.
– To też ładne imię. Ale jak zawołam na ciebie Basiu, Kasiu czy Jasiu, chcę byś wiedziała, że to chodzi o ciebie, i przyszła, kiedy poproszę.”
Ostatnie zdanie przyprawiło mnie o gęsią skórkę. Bo to właśnie w tym momencie dziewczyna, przychodząca do rodziny, traciła swoją tożsamość. Stawała się Manią, często kolejną z rzędu służącą w domu, której obowiązkiem było… właściwie wszystko!
Oczywiście, zdarzały się przypadki gdzie służąca, która spędzała w domu państwa lwią część swojego życia, stawała się wręcz członkiem rodziny, jednak taki scenariusz zdarzał się naprawdę rzadko.
Zazwyczaj młode dziewczyny (dziewczynki właściwie!) przyjeżdżały do miasta, by z tobołkiem lub walizeczką stanąć pod pomnikiem Mickiewicza w Krakowie, lub w innym targowym miejscu, i czekały, aż przychylne oko nowej pracodawczyni zwróci uwagę na ich predyspozycje do nowej roli. Czasami był to rumieniec (z pewnością oznaczał, że dziewczyna jest zdrowa!), czasami silne ręce (w końcu w domu trzeba nosić węgiel do palenia) lub silne nogi (praca służącej daleka była od 8-godzinnego, siedzącego etatu).
W wielu przypadkach dziewczyny ze wsi, trafiały do „agencji pracy” – czyli sutenerów, którzy pośredniczyli pomiędzy państwem, a ich nową pracownicą. Jakże trafnie miejsca takie opisał Jan Badeni, jezuita krakowski, porównując je z afrykańskimi targami niewolników.
„Panie zatrudniając służącą, kupowały każdą minutę jej życia i decydowały, czy dziewczyna może wyjść z domu i na jak długo. Jeśli trafiała do liberalnej rodziny, mogła wieczorem wyjść raz w tygodniu, a nawet zapraszać narzeczonego” – pisze autorka.
Ogromnie przykra jest także relacja z domu varsavianisty Stanisława Gieysztora:
„Poczciwa, dobra Bazylowa. Zawsze cicha, prawie nic nie mówiła, mała, dobrna, sucha… […] Przyjechała z nami z Brześcia, gdzie pozostawiła swoich, i pozostała u nas przez długie lata aż do śmierci. Kochała nas prawdziwie, chociaż nigdy tego nie okazywała. A ileż to razy skrzyczani przez mamę byliśmy przez nią obdarowywani to pomarszczonym jabłkiem, to zeschłym ciastkiem. […] Kiedy zachorowała, rodzina oddała ją do szpitala, ponieważ siedziała u niej „na darmowym chlebie”, a mama i babcia nie chciały trzymać w domu śmiertelnie chorej obcej kobiety”.
W wielu polskich domach do dziś usłyszeć można, że ciasto jest „z przepisu poczciwej Andzi”, a nasze babcie i dziadkowie mogą pamiętać baśnie opowiadane na dobranoc przez bezimienne, poczciwe nanie, które za dnia sprzątały domy, gotowały, prały i dokładały do pieca.
O tych dziewczynkach, kobietach, paniach można pisać bez końca, a i ja, pisząc tę recenzję, bardzo staram się nie napisać elaboratu o każdej z wymienionych postaci w książce. Chociaż każda z nich, zarówno te, których nazwiska udało się ustalić, jak i te, które na zawsze pozostaną Kasiami i Basiami, zasługuje na naszą pamięć i podziw. Zwłaszcza, gdy siedząc w biurze i popijając kawkę pomyślimy, że gorzej już być nie może ?.
Wydawnictwo Marginesy
Za książkę dziękuję: https://www.jakkupowac.pl/
Ja się bardzo cieszę że taka książka powstała. Bo w sumie to o służących mało się mówi, wiele z tych dziewczynnie jest znanych z imienia, a były ważna częścią naszej społeczności.
U mnie w rodzinie nie kojarzę co prawda historii służby – rodzina taty jest że wsi, ale zajmowała się rolą od zawsze, a rodzina mamy była raczej z przecietnie-biednych.
Ja też uważam, że to bardzo potrzebna książka!