Każdy, kto zna mnie bliżej wie, że książki kucharskie są dla mnie czymś, co kolekcjonuję od kilku lat. Kuchnia polska, indyjska, koktajle i przekąski… Na mojej kuchennej półce znajdziecie przekrój przepisów z całego świata. Jednak od niedawna jestem posiadaczką książki, która zajmuje szczególne miejsce w moim rankingu:
„Po prostu Nigella” Nigelli Lawson.
Nigelli nie trzeba przedstawiać, ale jeśli jesteście na początku kucharskiej przygody i jakimś cudem nie mieliście okazji poznać tej fantastycznej kucharki, napiszę Wam, że jest to brytyjska dziennikarka, prowadząca programy kulinarne (od 1998 roku!), a jej przepisy są znane na całym świecie.
Sama książka (ostatnia z wydanych) jest dla mnie majstersztykiem już od samego początku. Idealnie dobrany tytuł plus cudowna, pastelowa okładka sprawiają, że trzymając tę książkę w ręku miałam ochotę postawić ją na półce, jako dekorację! 😛 Wiem, wiem, mam lekkiego bzika.
Jednak, jak mawia stare przysłowie – „Nie oceniaj książki po okładce”. Tak więc, do merytoryki!
Spis treści – dlaczego jest tak ważny?
Spis treści w większości książek nie jest dla mnie zbyt istotnym punktem, ponieważ uwielbiam kiedy książka fabularna zaskakuje mnie zwrotami akcji. Wolę nie znać kolejnych rozdziałów, nawet z tytułów 😉. Co innego, jeśli mówimy o książce kucharskiej.
W niej każdy rozdział jest dla mnie istotny. Dlatego, już po otwarciu książki Nigelli bardzo spodobało mi się to, że dania nie zostały podzielone na klasyczne grupy takie jak: przepisy z mięsem, sałatki czy zupy.
Nigella proponuje nam podział dań na:
- Szybko i przyjemnie
- W misce
- Przyjęcie
- Złap Oddech
- Dodatki
- Słodko
- Na dobry początek
To genialne rozwiązanie, ponieważ możemy zdecydować, jakie danie dziś nas interesuje. Wykwintne, które warto podać na kolacji czy imprezie z przyjaciółmi czy może „jednogarnkowe”, które łatwo spakujemy do pracy lub odgrzejemy na drugi dzień? Być może szukamy czegoś łatwego na śniadanie, a może chcemy zjeść we dwoje ciekawy obiad? Dzięki tej klasyfikacji łatwo odnajdziemy to, czego akurat potrzebujemy!
Przepisy to nie tylko lista składników i czynności do wykonania
Chociaż dawno już odeszły do lamusa książki kucharskie, w których znajdziemy „suche” przepisy bez wprowadzania czytelnika w klimat dania, to jednak dawno nie czytałam książki, która wywołałaby u mnie tyle uśmiechu. Język Nigelli sprawia, że czytając jej przepisy i wprowadzenia do poszczególnych rozdziałów czy dań, miałam wrażenie, jakbym rozmawiała z koleżanką. Czasami śmiałam się do rozpuku, a czasami zastanawiałam się, jak bardzo praktyczne są jej porady!
Aby nie być gołosłowną, zacytuję Wam fragment z rozdziału „Złap oddech”.
„Przeważnie gdzieś pędzimy, nagleni przez czas, podkradając chwile na gotowanie i z trudem łapiąc oddech. Ten rozdział nadaje nieco inne, wolniejsze tempo, chociaż przepisy doskonale pasują do naszego nowoczesnego, szaleńczego trybu życia.
Należy sobie zdać sprawę, że w długim gotowaniu potraw nie chodzi o powrót do wiejskiego życia z dawnych czasów, ale o to, by ułatwić sobie życie tu i teraz. Polegam na tych przepisach, gdy w tygodniu zapraszam znajomych, a nie mogę poświęcić wieczoru na gotowanie, i tak też wyglądają nasze rodzinne obiady.
To, co zostaje, staram się mrozić w porcjach na kolacje – w ten sposób zaoszczędzam czas i pieniądze.”
Szalenie podoba mi się także dostosowywanie potraw pod codzienne warunki oraz smaki autorki. Zdecydowanie najlepiej przedstawia to opis „Tajskich klopsików z indyka” 😉:
„To danie nie jest pamiątką z wakacji, tylko moją wersją cudownej kolacji, którą jadłam w domu amerykańskich przyjaciół. Jest tajskie tylko w tym sensie, że dodaję do niego tajskiej zielonej pasty curry i pokrewnych jej składników, bo nie wydaje mi się, że w Tajlandii w ogóle są indyki, już nie mówiąc o klopsikach.”
Ja osobiście jestem zakochana w tego typu uwagach. Dzięki temu czuję, że książkę tworzyła prawdziwa osoba, która czegoś nie lubi, albo która łączy smaki według swojego „widzi mi się”, a nie powtarza przepisy zgodnie z ich klasycznym przesłaniem. W końcu, na kolację w domu chętniej podam klopsiki z nutą orientu, niż smażonego 5 godzin na wolnym ogniu pająka z przyprawą, która właściwie nie jest u nas dostępna :D.
Na koniec – je się oczami!
Ostatnim, jednak równie ważnym elementem książki jest szata graficzna. Zdjęcia potraw są tworzone w pięknym, minimalistycznym stylu. Bohaterem każdego zdjęcia jest wybrana potrawa, jednak nie są to „wypacykowane” zdjęcia z milionem składników dokoła (chociaż i takie lubię!).
Są to piękne, klasyczne fotografie utrzymane w jasnym, pastelowym tonie, gdzie czasami potrawa jest sfotografowana na prostym, lnianym obrusie, czasami wręcz na palniku, a czasem „w trakcie” jej tworzenia.
Zdjęcia mimo swojej prostoty są piękne, a na ich widok mamy ochotę ugotować wybraną potrawę!
Gorąco polecam tę książkę wszystkim, dla których kuchnia to nie tylko zdjęcia na Insta, ale prawdziwe potrawy, które (wbrew temu, co mówi Magda Gessler) można mrozić, odgrzewać i cieszyć się nimi nawet w tedy, kiedy robimy je „na szybko”. Dla mnie „Po prostu Nigella” to nie tylko książka kucharska, ale także pewna filozofia, dzięki której przestajemy czuć presję idealnego gotowania, a znajdujemy prostą przyjemność w kolacji z rodziną jedzoną z jednej miski <3.
Za książkę dziękuję portalowi: