Co tu dużo mówić, reportaż ostatnim razem w ręce miałam…czytając jakiś artykuł w National Geographic. Jasne, czytuję reportaże w gazetach, jednak tutaj chodzi o całkiem co innego….reportaż książkowy.
Książka “Baśnie z bloku cudów. Reportaże nowohuckie.” K. Kobylarczyk, to książka, która w moje łapki wpadła dzięki koledze z pracy! W wielu kwestiach kulturalnych ja i on mamy odmienne zdanie, niemniej jednak, pomyślałam : czemu nie?
Książka zachęciła mnie nie tyle samą treścią, co całym swoim klimatem. Stara oprawka z biblioteki, czarno – białe zdjęcia i właściwie…niewiele tekstu. Mała książeczka, mieszcząca się do torebki.
“Baśnie z bloku cudów“ to jednak nie tyle książka do czytania..co do “poczucia”. Niesamowicie oddaje klimat z lat 60 i 70, o których opowiada nie tylko sposobem w jaki została napisana, ale całym swoim “jestestwem” (o ile można napisać tak o książce 😉 ) . Zaczytując się w krótkie historie mieszkańców i budowniczych Nowej Huty ma się czasami wrażenie, że sami czekamy na przydział mieszkania lub właśnie buntujemy się przeciwko systemowi razem z robotnikami.
Ten reportaż, a właściwie ich zbiór, w połączeniu z genialnymi i klimatycznymi zdjęciami, pozwala przeżyć naprawdę nastrojowy wieczór. I zastanowić się chwilkę nad tym, jaką właściwie historię skrywa moje miasto. Mój Kraków 🙂
Dość długo zabierałam się do tej recenzji ale w końcu udało mi się usiąść do komputera i złapać chwilę czasu. Pomysł chodził mi po głowie już od dawna, ponieważ obie książki były na mojej liście “Must Have”. Postanowiłam więc, że skoro obie poruszają podobną tematykę zrobię małą listę plusów i minusów każdej z nich. Którą z nich uznacie za lepszą – to pozostawiam już waszej ocenie.
Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną do końca wpisu ponieważ na dole mała niespodzianka – KONKURS! Cierpliwości jednak – najpierw ranking!
“Słowik” – Kristin Hannah
Na książkę “Słowik” – Kristin Hannah zdecydowałam się głównie z powodu kilku przychylnych recenzji oraz..okładki! Kocham książki z lakierowanymi okładkami (moja mała słabość). Do tego, jeśli skrywają historię wojenną, to po prostu same lądują w torbie z zakupami.
Do książki (o dziwo!), podchodziłam 2 razy. Za pierwszym razem, po jakichś 30 stronach zostawiłam ją na półce. Była dla mnie dość letnia. Ani mnie nie zraziła, ani też mnie nie wciągnęła. Być może była to wina remontu mieszkania i braku “nastroju” na taką literaturę.
Wróciłam zatem do naszego bestsellera i…niestety odczułam dalszy brak chemii. Muszę przyznać, że mogła być to książka życia, jednak styl w jakim została napisana, kompletnie do mnie nie dotarł. Historia 2-óch sióstr była naprawdę dobrze dopracowana: dwa przeciwieństwa i dwie kobiety, które na inny sposób musiały radzić sobie z wojenną rzeczywistością, jednak coś w narracji “Słowika” wciąż mnie raziło. Książka pokazała, że nie ma dobrych rozwiązań i nie tylko ten walczy, kto chwyci za broń. W końcu, ilu cichych bohaterów historia nigdy nie doceniła (mam na myśli chociażby ojca Isabelle i Vianne), ile kobiet skrywało tajemnice wojny, nawet po jej zakończeniu (Vianne), a ile z nich oddałoby życie w walce z okupantem (Izabelle)?
Mimo dobrej fabuły, ciekawych charakterów i całej otoczki troszkę zbyt spowolniona akcja sprawiła, że “Słowik” nie wylądował w moim top 10. Do tej książki chyba faktycznie trzeba złapać odpowiedni nastrój. Dla mnie mocne 3,5 w skali 5. Nie zmarnujecie z nią czasu i myślę, że z pewnością odnajdzie swoich fanów.
“Liliowe Dziewczyny”-Martha Hall Kelly
W tym wypadku mam do czynienia z wielowątkową książką, która zabiera nas w kilka miejsc na raz. Ponieważ od jakiegoś czasu jestem fanką wszelkich podziękowań i posłowia na końcu książek, mogę zdradzić Wam już na samym początku, że jest to historia oparta na prawdziwych wydarzeniach i osobach. Delikatnie wpleciona fikcja literacka sprawia jedynie, że książka staje się jeszcze ciekawsza!
Wątek podzielony jest historie kilku kobiet: niemieckiej lekarki Herty z Ravensbrück, Caroline Ferriday, bywalczyni salonów, zapalonej działaczce charytatywnej oraz kobiecie współpracującej z konsulem Francjii, a także siostrom Kasi i Zuzie Kuśmierczyk z Polski.
“Liliowe dziewczyny” to 3 światy, wiele historii i tysiące motywów. To litertura kipiąca emocjami. Ja czytałam ją do końca z zapartym tchem.
Jedyne, co mogę zarzucić autorce (mimo jej sporego przygotowania do napisania książki oraz wizyty w Polsce, Niemczech i Stanach oczywiście), to wątek Polski. Czytając momenty związane z Caroline miało się wrażenie, że autorka zna każdy zakamarek miejsc, po których chodziła i bywałą jedna z bohaterek. Przeskakując jednak z akcją do Polski, czuło się, że Lublin to miasto obce, a opisy lekko spłaszczone.
Niesamowite jednak jest to, jak z pozoru różne kobiety łączy nić prowadząca przez cały świat. Kat i ofiara, motyw, zbrodnia i kara (czy aby na pewno?), oraz straszne przeżycia z obozu. Książka nie mydli oczu. Jest słodko-gorzka. Pokazuje, że niektóre rzeczy niszczą człowieka na zawsze, a niektóre mogą go wzmocnić.
Moim zdaniem strzał w 10, jeżeli chodzi o literaturę wojenną!
Podsumowanie i Konkurs!
Kochani Luvbukowicze – z czystym sumieniem mogę polecić Wam obie książki. Ja mam swój typ, jednak jestem ciekawa waszych. Dlatego do wygrania mam egzemplarz książki “Słowik”- Kristin Hannah.
Co należy zrobić aby wygrać?
Napiszcie w komentarzu na blogu pod dzisiejszym postem, dlaczego to właśnie do Was powinna zawędrować ta książka?
Być może tak jak ja, kochacie historie wojenne, a może chcecie sami przekonać się, o co tak naprawdę tyle szumu? Na Wasze odpowiedzi czekam do 21.05.2017 do 22:00.
Wyniki podam jak tylko wybiorę zwycięzcę (zapewne między 22-28.05) więc w tym czasie zaglądajcie na bloga lub polubcie fanpage by nie przegapić swojej wygranej 😉
Witam Was w czwartkowy ranek. Powolutku odliczam już do weekendu, jednak myślami wciąż pozostając jeszcze w świecie pracy i wczesnego wstawania. Dlatego postanowiłam, że uprzyjemnię sobie końcówkę tygodnia i opiszę Wam książkę “Foodie w wielkim mieście”, którą napisała Jessica Tom.
Bo z pełną świadomością mogę powiedzieć – jest to książka przyjemna! Dlaczego w ogóle sięgnęłam po tę lekturę? Ponieważ kocham gotować i uwielbiam czytać menu w restauracjach, w których każda potrwa jest opisana jak małe dzieło sztuki.
Stąd też, widząc wschodzący bestseller kulinarnej literatury, pomyślałam – wreszcie coś dla mnie!
Czy należą się jej literackie gwiazdki Michelin?
Moim zdaniem, mimo że sama książka jest na prawdę warta uwagi, daleko jej do arcydzieła, które będzie się wspominać latami. “Foodie w wielkim mieście” swoją fabułą do złudzenia przypomina filmową ekranizację “Diabeł ubiera się u Prady” – tyle tylko, że mamy do czynienia z krytykami kulinarnymi i najlepszymi restauracjami w Nowym Jorku, a nie magazynem modowym (chociaż właściwie wątek modowy również się tam przejawia).
Do zalet lektury można z pewnością zaliczyć to, że książka jest napisana lekko i dość spójnie, czyta się ją właściwie w 3 wieczory. Uznanie należy się autorce także za opisy potraw! Ja, czytając opisy obiadów i przystawek – miałam ochotę biec do kuchni i coś ugotować! I to bynajmniej nie wodę na herbatę 😉
Kuchenne rewolucje – czyli studentka jako kat
Książka nie ma zbyt skomplikowanej fabuły, ale z drugiej strony – czasami każdy z nas potrzebuje prostej historii, która podniesie go na duchu. Tak jest w tym przypadku. Mamy młodziutką studentkę Tię Monroe, oraz podstarzałego krytyka kulinarnego Michaela Saltz`a. Ona chce zawojować świat i dostać się na wymarzoną praktykę, on potrzebuje podwładnej, która umie dochować sekretu. Ten dziwny duet zaczyna więc współpracę, gdzie jedyną niewiadomą jest – które z nich bardziej oberwie?
Oczywiście bohaterowie to nie tylko nasz skomplikowany duet ale także chłopak Tii, który nie do końca rozumie jej fascynację jedzeniem, jej współlokatorki oraz niezwykle seksowny i charakterny szef kuchni – Pascal. Z tych wszystkich relacji powstaje mały bigos – który koniec końców, będzie musiała zjeść sama autorka przepisu. Czy będzie smaczny? Tego Wam już nie zdradzę.
Moja ocena “Foodie w wielkim mieście”
Myślę, że jest to powieść, którą fajnie czyta się w drodze do pracy lub w luźny, sobotni wieczór. Nie jest wyjątkowa i spokojnie możemy znaleźć dużo lepsze książki o zabarwieniu kulinarnym. Nie mniej, na pewno nie powiem, że czytając ją zmarnowałam czas. Ląduje gdzieś pośrodku drabiny książek, a ocena jaką można jej wystawić to taka przyzwoita 5 w 10 cyfrowej skali.
Witam wszystkich tych, którzy tak jak ja, sobotę spędzają z dobrą książką i pysznym ciachem. Ponieważ wciąż jestem lekko przeziębiona, postanowiłam, że dzisiejszy wieczór spędzę recenzując Wam kolejną bardzo dobrą książkę. A właściwie trzy! 🙂
Otóż dziś na tapecie mamy “Trylogię Grisza”, w której skład wchodzą trzy bardzo dobre książki fantasy: “Cień i kość”, “Szturm i Grom” oraz “Ruina i rewolta”.
Po powieści “Szóstką Wron” Leigh Bardugo, którą niedawno Wam opisywałam, musiałam sięgnąć po jej kolejne książki! Miło było powrócić do Ravki, świata mistycznych zwierząt, niesamowitych mocy, przepychu Małego Pałacu oraz przygody rozgrywającej się wśród krainy, która swoim wyglądem przypominała dzikie syberyjskie tereny.
Nazwy z Trylogii Grisza, które mnie poruszyły
To, o czym czasami zapominamy, czytając wybraną powieść, to przedmowy, noty od tłumaczy i podziękowania zawarte w książce. Ja osobiście uwielbiam te wątki, ponieważ potrafią one rzucić wiele światła na proces powstawania książki. Podobnie było i w tym wypadku.
Nota od tłumacza zawierała wiele ciekawych informacji odnośnie nazewnictwa użytego w książce, które w wielu wypadkach zaczerpnięte było z j.rosyjskiego, a także krajów skandynawskich. Dzięki temu, rozpoczynając historię Aliny i Mala, od razu ma się przed oczami ciepłe kufajki, czapki z futra oraz śniegowy i surowy klimat tundry syberyjskiej.
Pisownia niektórych imion i nazw miejscowości może w końcu całkowicie zmienić nasze postrzeganie bohaterów i fabuły. Ravka brzmi w końcu dużo bardziej egzotycznie niż spolszczona wersja – Rawka. A męskie nazwisko Aliny – Starkov – uzmysławia nam jej niskie pochodzenie i ciężkie dzieciństwo. Jakżeby inaczej brzmiało, gdyby nasza główna bohaterka nazywała się Stakova lub Starkóvna (jak jakaś szlachcianka).
Fabuła książki
Fabuła, podobnie jak w Szóstce wron, jest wielowątkowa i wielowymiarowa. Nasi bohaterowie wciąż podróżują: w jednej części maszerują wraz z wojskiem do Fałdy Cienia, by następnie nieoczekiwanie przenieść się do pełnego przepychu miejsca nauki Griszów, zwanego Małym Pałacem. W kolejnej części zostajemy rzuceni na pokład statku wraz z jego urokami i znojami. Nie ma miejsce na nudę, ponieważ z każdą kartką poznajemy miejsca, które straszą i zachwycają, są pełne magicznych stworów lub przepełnione gwarem ludzi. A każde z nich to kolejny skrawek mapy, który możemy odkryć 🙂
Sama historia również wciąga od 1 strony. Wielowymiarowość postaci pozwala na to, by czasami być po ich stronie, a czasami szczerze ich nie lubić. Każdy z bohaterów ma swoje wady i zalety. To my oceniamy ich postępowanie i to, czy należy im się wyrozumiałość czy nie.
Niezwykle podoba mi się także nawiązanie do kultury, które wciąż obecne jest w powieściach. Bajki opowiadane przez miejscowych chłopów okazują się prawdą, społeczeństwo jest podzielone na wieśniaków oraz elitarną grupę magów, zwanych Griszami, którzy często nadużywają swojego statusu. Nic do końca nie jest czarne albo białe.
Bohaterowie Trylogii Grisza
Główną bohaterką książki i zarazem narratorką opowieści jest Alina Starkov, sierota wychowana w czymś na kształt domu dziecka wraz ze swoim najlepszym przyjacielem Malem. Razem dorastają i uczą się, by służyć królowi. Alina jednak wciąż pozostaje chudą i myszowatą dziewczyną, natomiast Mal, z grubego chłopca z sierocińca, zamienia się w przystojnego tropiciela, który nie tylko jest zabójczo przystojny ale także bardzo utalentowany. Ona dostrzega w nim potencjał, on traktuje ją jak młodszą siostrę. I pewnie byłoby tak do końca ich dni, gdyby nie jedna sytuacja, dzięki której Alina ratuje życie swojego przyjaciela, odkrywa w sobie Griszacką moc i trafia na salony do Małego Pałacu.
I tu zaczyna się zabawa! Alina poznaje w pałacu najsilniejszego Griszę w kraju – mrocznego i tajemniczego Darklinga. Mimo, że docelowo jest on czarnym charakterem (wiem wiem, trochę spamuje), to właśnie on budzi w wiejskiej dziewczynie kobiecość, chęć władzy oraz potężną moc – z której nawet nie zdawała sobie sprawy.
Sam Darkling w pierwszej części trylogii jest moim zdecydowanym ulubieńcem. Silny, tajemniczy i bardzo, bardzo męski! Jest postacią, która z jednej strony mówi Alinie o jej ukrytych pragnieniach, których ona sama nie umie się wyprzeć, z drugiej jest zakładnikiem chciwości i władzy, człowiekiem (lub czymś na kształt), który za wszelką cenę chce osiągnąć swój cel.
Postaci poboczne wprowadzają wiele zamieszania, ponieważ nie do końca wiemy, kto z nich jest tak na prawdę po stronie dobra a kto kieruje się własnymi motywami. Czy cudownie piękna Gienia, która potrafi manipulować wyglądem stanie się najlepszą przyjaciółką Aliny? Czy Apparat, królewski duchowny chce pomóc naszej głównej bohaterce czy raczej próbuje ją nastraszyć? Kto z Małym Pałacu pragnie szczęścia kraju, a kto władzy i przywilejów? No cóż, ode mnie się tego nie dowiecie – musicie sięgnąć po pierwszą część! 😉
Moja ocena
Ja osobiście bardzo ale to bardzo polecam Wam te książki, ponieważ każda z nichi wprowadza coś nowego do fabuły, sprawia, że wraz z bohaterami trylogii Grisza podróżujemy, śmiejemy się, boimy i kochamy! Na pewno nie pożałujecie, jeśli owe 3 książeczki znajdą się na waszej półce. Moje jedyne zastrzeżenie – okładki są straszne! 😛
Moi drodzy – obiecałam, że będę pisać częściej i przysięgam staram się z całych sił. Ale jak tu pisać, gdy w moje ręce wpadła “Szóstka Wron”? No dobra, nie tylko ona zajęła mi tyle czasu, ale – do rzeczy!
O książce zrobiło się głośno jakiś czas temu. Obejrzałam kilka recenzji no i oczywiście zakochałam się w jej okładce! No i jak to mają książkoholicy w zwyczaju, moje łapki powędrowały w stronę tej książki.
Na wstępnie przyznam, że nie czytałam trylogii Grisza, a więc wchodząc w świat Ketterdamu, Ravki oraz innych wspaniałych miast byłam kompletnie zagubiona. Pierwsze 20 stron sprawiło, że czułam się jakby ktoś wrzucił mnie do rwącej rzeki, z której nie mogłam już wyjść na brzeg. Od razu zostałam wrzucona do wartkiej akcji, z tysiącem imion, nazwisk, historii, skrywanych uraz i przekrętów.
Każda kolejna karta nieco rozjaśniała mi postacie, chociaż i tak czułam się, jakbym stała pod drzwiami i podsłuchiwała ich rozmowy, zamiast iść grzecznie wraz z narratorem w głąb książki.
Co najbardziej podobało mi się w stylu autorki? To, że ostatnio powieści są budowane według szkolnego porządku – początek, rozwiniecie i koniec. A tutaj – najpierw otrzymywaliśmy kawał dobrej akcji, potem wyjaśnienia odnośnie zaistniałych sytuacji, następnie kolejny kopniak adrenaliny, a na koniec, kiedy byłam pewna że już wszystko wiem…znów zwrot akcji!
“Szóstka Wron” – Bohaterowie
To, za co mam ochotę ucałować autorkę “Szóstki Wron”, to portrety psychologiczne bohaterów. Nie są to śliczni licealiści (którzy niestety ostatnio są bohaterami większości książek fantasy/romans) ani nieporadne dziewczynki, które w wieku 16 lat odkrywają że są bogate, maja super moce i należą do tajnego klubu. NIE! Mimo młodego wieku, postacie w książce to poturbowane przez naprawdę brutalne życie osoby, który z różnych przyczyn wylądowały na bruku.
Kaz jest uosobieniem męskiego wycofania, dystansu a zarazem walki samego ze sobą. Piekielnie inteligenty ale i bardzo samotny. Inej, zwana Zjawą, to połączenie akrobatki z areny cyrkowej, dziewczyny, która wewnątrz duszy wciąż chce więcej oraz zimnej i wyrachowanej zabójczyni, która dla swojego gangu jest w stanie wiele uczynić.
Nina, dziewczyna o magicznych zdolnościach, to uosobienie kokietki, o mocnym i zadziornym charakterze. Co ciekawe jej serce mocniej zabije do zaprzysięgłego wroga jej ludu – Fjerdanina o imieniu Matthias, żołnierza, którego celem życia jest, polowanie na czarownice. Ich płomienny romans nadaje wartkości akcji i pokazuje, jak łatwo ocenić innych przez stereotypy jakimi karmieni są ludzie przez swoje narodowości.
Na koniec przedstawię Wam Jaspera, chłopaka, którego drugą ręką są rewolwery. A jego pupilem zostanie nie kto inny, a młody uczniak, syn kupca – Wylan, który do gangu trafił…by odgryźć się na swoim bogatym ojcu. Każdy z nich jest na swój sposób zły i dobry. Miły i nieobliczalny. Każdy z nich ma swój sekret.
“Szóstka Wron”- Fabuła
Co do samej fabuły, nie zdradzę Wam więcej niż znajdziecie na okładce książki, jednak ręczę głową, że ani przez minutę nie będziecie się nudzić! “Szóstka Wron” sprawiła, że zarwałam niejedną noc! Samą wyprawę i skok na Lodowy Dwór można porównać do filmy Ocean’s Eleven. Misterna robota najlepszych fachowców.
Cała akcja oprószona jest delikatnym flirtem, który przeplatany z nieufnością jeszcze bardziej podsyca naszą wyobraźnię. Uwielbiam grę pomiędzy Jasperem i Wylanem, którzy mimo ewidentnego przyciągania krążą wokół siebie jak satelity. Świetnie rozegrane kłótnie pomiędzy Niną oraz Matthiasem a także dziwny rodzaj uczucia Inej do Kaza. A wszystko to w zabójczo niebezpiecznej krainie osnutej lodem i skałami.
Jeśli chociaż trochę zaciekawiła Was moja recenzja, biegnijcie do sklepu po kolejny egzemplarz. Ja z niecierpliwością oczekuję na 2 tom! 😉
"-W jaki sposób najłatwiej ukraść człowiekowi portfel?
-Przyłożyć mu nóż do gardła? - zapytała Inej.
-Pistolet do głowy? - powiedział Jesper.
-Wrzucić mu truciznę do kubka? - zaproponowała Nina.
-Wszyscy jesteście okropni - obruszył się Matthias.
Kaz przewrócił oczami.
-Najłatwiej ukraść człowiekowi portfel, mówiąc mu, że zamierzacie ukraść mu zegarek."