Dziś przychodzę do Was z recenzją książki, na którą wielu fanów czekało z zapartym tchem! A mowa o finałowej książce Sarah J. Maas „Królestwo popiołów. Część 1”.
Po ukazaniu się zapowiedzi książki, wielu fanów było zaszokowanych podzieleniem jej na 2 części. Ja jednak myślę, że wcale nie był to zły zabieg! 😉 Oczywiście będziemy dłużej czekać na zakończenie wojny o koronę, jednak… czy to źle? 😉
Pisząc o ostatniej części serii Szklanego Tronu, nie sposób nie powiedzieć kilku słów o całości. A tutaj mam dość mieszane uczucia. Mam wrażenie że książki Sarah dojrzewają wraz z głównymi bohaterami.
Szklany Tron jako seria
Pamiętam, jak czytając pierwszą część, miałam poczucie że oto sięgnęłam po lekki romans fantasty. Książkę, przy której nie trzeba się specjalnie wysilać, która jest przyjemnym zapychaczem czasu. Jednak przechodząc przez kolejne tomy widziałam jak historia zaczyna się plątać, jak uniwersum świata Celaeny (a potem Aelin) zaczyna coraz bardziej plątać się, wątki nachodzić na siebie, a oczywiste historie nagle zmieniały całkowicie swój bieg.
Powieści są nierówne, a historie z książki na książkę stawały się coraz lepsze! Świat, który początkowo ograniczał się do kilku postaci, rozbudował się do wielkości drugo, trzecio i czwarto planowych postaci, nazw, miast, dalekich podróży. Po dłuższych przerwach zdarzało mi się zapomnieć o bohaterze, który za jakiś czas powracał, by odwrócić całkowicie bieg historii.
Królestwo popiołów
„Królestwo popiołów” z początku dość długo się rozkręca. Mamy obrazy wielu obozowisk, miejsc i sytuacji, które odbywają się jednocześnie w kilku zakątkach królestwa.
Na początku miałam wrażenie, że może troszkę na siłę akcja rozciąga się, a kulminacyjny moment uwolnienia Aelin z rąk Maeve następuje dopiero (!) na jakieś 300 stronie, ale z drugiej strony, złożoność wszystkich postaci i ich odczuć zasługiwała na tak długie rozwinięcie!
Książka bywa momentami gorzka, trudna, sporo w niej przemyśleń i momentów, kiedy na chwile zapominamy o wojnie i polach bitwy, a skupiamy się na tak bardzo ludzkich uczuciach: odrzuceniu, tęsknocie, zazdrości.
Niezwykle ujęły mnie momenty, w których uwięziona królowa, nie zdolna do ruchu i mowy, komunikowała się jedynie za pomocą spojrzeń z Fenrysem – wojownikiem w wilczej postaci. W trakcie tortur wierny towarzysz wspierał Aelin mrugnięciami.
„Aelin nie wiedziała, czy uda jej się wykrztusić choć słowo. Zamrugała więc trzykrotnie.
„Wszystko w porządku?”
Odpowiedziały jej dwa mrugnięcia: „Nie”.
Na jego policzkach schły łzy. Jej łańcuchy zachrzęściły, gdy wyciągnęła ku niemy drżącą dłoń. Fenrys bez słowa ujął jej dłoń.”
Złożoność bohaterów i uniwersum uczuć
W powieści wiele momentów sprawia, że mamy wrażenie, iż autorka dorosła do napisania prawdziwej, soczystej powieści. Nie ma co porównywać jej do pierwszego tomu, ponieważ w końcu bohaterowie są trójwymiarowi! Czujemy ich ból i zawahania, widzimy ich skazy, nawrócenia i trudne wybory. Nic nie jest czarno-białe.
Bardzo dobrze czyta się o relacji Doriana i Manon, dwóch mocno zagubionych ludzi. Łamie serce pierwsze spotkanie Rowana z Aelin, w którym królowa nie jest pewna, czy jej towarzysz życia to nie sen, i ostrożnie bada teren.
Lysandra natomiast doskonale radzi sobie z wybuchami złości ze strony Aediona. Właściwie tylko Chaol wydaje się być w końcu człowiekiem, który zwalczył swoje demony (ale w końcu dla niego znalazło się miejsce w książce „Wieża Świtu”). Powraca jako silny i mocny charakter, który musi rozwiązać swoje waśnie z ojcem.
Oprócz relacji damsko-męskich mamy całe spectrum relacji rodzinnych, relacji poddani – i ich władcy a także relacji wewnętrznych (gdzie bohaterowie sami nie są pewni podjętych przez siebie decyzji).
Musze przyznać, że z lekkiego czytadła fantasy seria przechodzi przeistoczenie w dobrą, wartościową lekturę.
Coraz lepiej…
Zazwyczaj z seriami bywa tak, że kolejne tomy często nie dorównują pierwszym. Są pisane na siłe, co czytelnik szybko wyczuwa. W tej jednak sytuacji jest dokładnie odwrotnie.
Mam wrażenie, jakby autorka w połowie serii zaczęła uświadamiać sobie, dokąd zmierza ta historia i… rozbudowała ją nad wyraz dobrze!
„Szklany Tron” zasługuje na miano finałowej książki właśnie dlatego! Zaskakuje, zmienia postrzeganie bohaterów, sprawia, że cała historia nabiera barw. Niezwykły rozwój sprawia, że ostatniej części daje zasłużone 5 na 5!